VI Bieg Przesiedleńczy

czyli start na przełamanie

Jeżeli śledzicie mojego Facebooka, to z pewnością zauważyliście, że od paru tygodni biega mi się dosyć ciężko… Forma pikuje, a na dodatek w lewym udzie coś niedomaga. Co więcej, ostatnimi czasy nastąpiły spore zmiany w mojej sferze zawodowej, które łączą się ze znaczącym zwiększeniem liczby obowiązków, co z jednej strony oczywiście cieszy, ale z drugiej sprawia, że trzeba trochę się sprężyć, żeby wygospodarować chwilę na bieganie. O zmęczeniu i nie do końca pozytywnym przyjęciu przez organizm zmian pór treningów nie wspominając 😛

Jak jednak napisałem w jednym z postów na Facebooku, łatwo jest cieszyć się bieganiem, kiedy kilometry praktycznie same wchodzą, a tempo wyskakuje z mądrych tabelek… Prawdziwa sztuka to jednak dawać z siebie wszystko, gdy moc się wyczerpała, a organizm nie chce współpracować. Dlatego staram się nie odpuszczać i chociaż o życiówki będzie ciężko, to chcę czerpać z biegania radość i zdobywać nowe doświadczenia… a zegar na mecie nie jest przecież w tym wszystkim najważniejszy.

Ale miało być o starcie! No tak, bo czasami kiedy idzie ciężko, warto jeszcze mocniej docisnąć… na przełamanie. Kiedy przypadkowo trafiłem na informację o odbywającym się w sąsiedniej wsi biegu, nie zastanawiałem się ani chwili. Na niedzielę miałem do wyboru przeczłapać kilkanaście kilometrów i wrócić do domu „zajechany” z obolałą nogą i treningiem, który w zasadzie nic nie wniósł albo wystartować, pobiec na maksa (cokolwiek miałoby to w danym momencie oznaczać), zaliczyć solidny bieg-trening i czerpać z niego frajdę. Wybór jest chyba oczywisty 😉

Na start potruchtałem 2,5 km do sąsiedniego Bukowa w ramach rozgrzewki – jak widzicie bieg miałem naprawdę rzut kamieniem od domu. Impreza była rozgrywana przy okazji Dożynek, ale sam bieg był doprawdy kameralny – 64 osoby. Z pogodą babka na dwoje wróżyła. Z jednej strony temperatura była optymalna, ale z drugiej wiał całkiem silny wiatr.

Trasa biegu poprowadzona była po wałach wokół polderu Buków, czyli zbiornika zalewowego. A jak wie każdy komu zdarza się biegać na wałach – wiatr na wałach jakimś dziwnym prawem przyrody zazwyczaj wieje w twarz. Wyznaczenie trasy wokół zbiornika nawiązuje jednak do idei zawodów, które mają upamiętniać wysiedlenie przed kilku laty mieszkańców z pobliskiej wsi Nieboczowy, właśnie w związku z budową podobnego zbiornika.

Podłoże praktycznie na całej trasie bardzo niewygodne, bo płyty ażurowe, czyli betonowe płyty z dziurami, w które wpadają stopy. Jedynie na krótkich odcinkach zdarzał się równy beton lub kawałek ścieżki… ale co tam, wszyscy biegną w takich samych warunkach.

Wystartowałem mocno, zdecydowany nie oszczędzać sił. Tempo na pierwszych kilometrach w okolicach 4:00/km, może lekko poniżej. Do pokonania mieliśmy mało okrągły dystans 10,7 km 😉 Za połową zacząłem już słabnąć, czyli tempo było jednak odrobinę za mocne. Wyprzedziło mnie 2 czy 3 zawodników, ale nie miałem siły gonić ich pod wiatr. Starałem się teraz trzymać równe tempo w okolicach 4:10 – 4:15 i trochę nadganiać, kiedy wiatr na to pozwalał.

Okolice 8 i 9 kilometra to prawdziwa mordęga – wiatr hamował niczym ściana i tempo mocno spadło. Na szczęście ratował jeszcze nawrót i kilkuset metrowy dobieg, na którym można było podkręcić tempo znowu do 3 z przodu. Ostatecznie na metę wbiegłem z czasem 44 minuty i 6 sekund, który dał mi 14. miejsce.

VI Bieg Przesiedleńczy

Co jednak najważniejsze, przez cały dystans była radość z biegu na maksa, z walki i z tego, że daję z siebie wszystko. Taki stan, który niekiedy ciężko jest osiągnąć na treningu, kiedy liczy się tylko bieg.

Na mecie zebrałem swoje manatki, kupiłem jeszcze krówki za dychę na dożynkowym straganie i spacerkiem udałem się do domu po drodze pałaszując słodkości. Nie interesowała mnie zbytnio klasyfikacja, dlatego wielkie było moje zdziwienie, kiedy po południu zadzwonił do mnie jeden z organizatorów z informacją, że mam do odebrania nagrodę za zajęcie 5. miejsca w kategorii M1 (do 35 lat) 😀

W najbliższą niedzielę, 13.09, start w maratonie we Wrocławiu, którego jakoś kompletnie nie czuję 😛 Z nogą jest średnio, więc oszczędzam się i praktycznie nie biegam, ale w tygodniu przedmaratońskim jest to jeszcze do zaakceptowania. Wiem, że brakuje mi przed tym startem wybiegania, dlatego podchodzę do niego z dużą pokorą i nie celuję w żaden konkretny czas. Zamierzam ustawić się za zającem na 3:30, a podczas biegu będę już widział, jak sytuacja się rozwija. Taki bieg bez parcia na wynik też ma swoje plusy, ponieważ można się wyluzować i po prostu cieszyć bieganiem. Do zobaczenia na trasie 🙂

Dodaj komentarz