Sylwestrowy Bieg Mariankowy

czyli biegowe pożegnanie roku

Od Sylwestra i rzeczonego biegu minął już ponad tydzień, a relacja dopiero teraz ponieważ ciągle czekałem na jakieś fotki z imprezy. Czekałem, czekałem, ale się nie doczekałem, więc uraczę was samym tekstem 😉

Biegowo rok 2015 zdecydowanie zaliczam do udanych – udało się wypracować, w moim odczuciu całkiem przyzwoite, życiówki na dychę oraz w maratonie i tym samym zrealizować założenia na sezon. Postanowiłem więc rok zakończyć również biegowym akcentem i tym samym rozpocząć nowy rok z przytupem ze śródstopia 😉

Sylwestrowy Bieg Mariankowy to kameralna impreza, która odbywa się już od kilku lat w Nowej Wsi Głubczyckiej, a o której krążą w regionie bardzo pozytywne opinie. Wcześniej nie miałem okazji tam startować, więc wybór padł właśnie na ten bieg.

W sylwestrowy poranek pojechaliśmy z Raciborza do Nowej Wsi Głubczyckiej czteroosobową ekipą, więc biegowa atmosfera była pozytywnie nakręcona od samego początku. Na miejscu też panowała bardzo luźna i rodzinna atmosfera, było wiele znajomych uśmiechniętych twarzy.

Co do samego startu nie miałem jakichś konkretnych oczekiwań ponieważ po pierwsze nie znałem trasy – tzn. dystans 10 km, ale nie miałem pojęcia o profilu; a po drugie moja forma również stanowiła wielką niewiadomą. Wnioskując jednak z wyników z poprzednich lat, celowałem w pierwszą dziesiątkę z ambicjami na piątkę 😉

Przed startem jeszcze kilka pamiątkowych zdjęć, parę słów otuchy i lecimy. Ustawiłem się pod koniec stawki liczącej na oko koło 50 osób, ale bardzo szybko wymanewrowałem do pierwsze dziesiątki. Początek biegu prowadzi ulicami wioski, ale wkrótce wybiegamy na odsłoniętą drogę między polami.

1914531_522884017871369_6957596473645734275_n

Temperatura tego dnia jest już typowo zimowa – termometr wskazuje parę stopni poniżej zera, ale silny wiatr sprawiał, że temperatura odczuwalna była o wiele niższa. Na dodatek pierwszych ładnych kilka kilometrów to bieg pod wiatr, więc trzeba było ostro napierać, żeby nie zostać z tyłu.

Poza tym, profil trasy również kapkę mnie zaskoczył licznymi pagórkami. Nie były to oczywiście żadne góry, ale jak na bieg uliczny, to trzeba się było solidnie powspinać 😉

Peleton trochę się rozszedł, a ja obliczyłem, że biegnę na szóstej pozycji. Pierwsza trójka dosyć szybko odchodziła i była poza zasięgiem. Czwarty też był już dosyć daleko, ale jeszcze „do ugryzienia”. Piąty obok mnie. Razem biegliśmy dobrych kilka kilometrów, zamieniając się tylko miejscami – on był silniejszy na podbiegach, ale ja odrabiałem na zbiegach.

Na jednym z kolejnych podbiegów jednak przyśpieszył i odstawił mnie na kilkanaście metrów. W międzyczasie niepostrzeżenie dopadliśmy czwartego i kiedy zobaczyłem, że mój „towarzysz” go wyprzedza dodało mi to energii i też dodałem gazu. Łyknąłem rosłego biegacza na podbiegu i rozpocząłem pościg za teraz już czwartym zawodnikiem.

Uciekł mi już dosyć daleko, ale ja nucąc w myślach jakieś motywacyjne pierdy, nie odpuszczałem. Na zbiegach zasuwałem na 110%, a na podbiegach po prostu nie pozwalałem, żeby mi uciekał. I tak dogoniłem go na kolejnej górce. Gdy zacząłem się do niego zbliżać na podbiegu, wiedziałem, że sprawa jest jeszcze otwarta.

Wbiegamy do następnej wioski i atakuję. Wysuwam się na czwartą pozycję, ale tamten nie odpuszcza i nie daje mi uciec. Widać, że to zaprawiony zawodnik, który będzie walczył do końca. Ja jednak też nie odpuszczam i pomimo paru mocnych kryzysów na podbiegach już nie pozwalam się wyprzedzić.

Do Nowej Wsi Głubczyckiej wbiegamy jeden za drugim w bardzo niewielkim odstępie, ale przed nami jeszcze jedna górka do pokonania, a ja wiem, że na podbiegach to on jest mocniejszy. Wpadamy na wąską ścieżkę obok kościoła i zaczynami wspinaczkę. Dociskam pedał gazu do dechy i na szczycie mam już kilkumetrową przewagę.

Oglądam się za siebie i nagle dostrzegam szybko przesuwającą się kolorową czapkę, której wcześniej tam nie było. Na ostatnich kilkuset metrach pojawił się „nowy gracz” w tym pojedynku, którego ataki trzeba było odpierać. Przez głowę przeleciała mi tylko myśl, że teraz nie pozwolę już się wyprzedzić i wydrzeć sobie tego miejsca.

DSCN2973

Do mety jest już prawie ciągle lekko z górki, pędzę więc „bez trzymanki”. Garmin już dawno pokazuje dychę, ale gdzie ta meta?!? Za kolejnymi zawijasami krętej dróżki ciągle stoją strażacy i tylko wskazują którędy biec. W końcu widzę upragniony mostek i dzieci czekające z medalami. Wpadam na metę i brakuje mi tchu. Jakiś chłopiec wiesza mi medal na szyi, ktoś o coś pyta, ale ja nie umiem odpowiedzieć.

1388815_1727036724193111_118005561_n

Udało się! Dobiegłem czwarty z czasem 42 minuty i 31 sekund, który biorąc pod uwagę profil trasy, pogodę oraz 300 dodatkowych metrów uznaję za bardzo dobry rezultat. Świetne zakończenie roku oraz dobry prognostyk na nadchodzący sezon.

Po biegu jeszcze bardzo przyjemna posiadówa ze śpiewaniem kolęd, losowaniem nagród, żurkiem i grzańcem, więc atmosfera naprawdę rodzinna i pozytywna.

W Sylwestrowym Biegu Mariankowym było to, co w bieganiu lubię najbardziej, czyli piękna walka i nie odpuszczanie aż do samej mety. Być może trochę za bardzo rozczulam się nad takim biegiem, ale dla mnie w takiej amatorskiej walce zaklęty jest prawdziwy duch sportu.

Jedna myśl na temat “Sylwestrowy Bieg Mariankowy

  1. Człowiek z którym stoczyłeś walkę raczej nie jest biegaczem ; ) natomiast ostro daje na rowerze. Jak widać kondycja dobra to i pobiegać można.
    Ten „piąty” w ostatnim biegu już był pierwszy ; ) z czasem o 4 min lepszym jak rok temu.
    Fajna relacja 🙂
    Pozdro.

Dodaj komentarz